Historia Kujawskiego Futbolu to nie tylko wyniki i tabele, ale także emocje, anegdoty i ludzie, którzy tworzyli sportowy krajobraz regionu. Jarosław Hejenkowski od lat dokumentuje te opowieści, a niedawno ukazał się II tom jego monumentalnego dzieła, obejmujący lata 1945-1969. Porozmawiać o kulisach powstawania książki, najciekawszych odkryciach i planach na kolejne części.
SportowyInowrocław.pl: Trzy lata pracy nad książką to ogrom czasu – który moment podczas tworzenia publikacji był dla Ciebie najtrudniejszy, a który najbardziej satysfakcjonujący?
Jarosław Hejenkowski: Trudnych momentów było wiele. Przygotowywanie materiału do II tomu wymagało spędzenia setek godzin w naszej bibliotece. Dysponowałem jednak maksymalnie dwoma dniami w tygodniu – czwartkiem i czasem piątkiem, żeby po pracy podskoczyć na 2-3 godziny do biblioteki. Tak było przez jakieś półtora roku i to było okrutnie męczące. Pod koniec wertowania gazet okazało się, że czeka mnie dość poważna operacja, która także utrudniła kompletowanie materiału i odłożyła w czasie premierę. Początkowo chciałem sobie zrobić prezent na marcowe urodziny (śmiech)
No i korekta. Musiałem wnikliwie przeczytać całą książkę, korygować ją nie tylko pod kątem interpunkcyjnym, ale także stylistycznym, no i logicznym – bo to, co było zrozumiałe dla mnie, niekoniecznie mogło być rozumiane przez innego czytającego. To była mordęga, bo przeczytać ją musiałem trzykrotnie. Dlatego obecnie staram się ją tylko kartkować (śmiech)
W książce znajdziemy tysiące nazwisk – czy było jakieś, którego odnalezienie lub historia szczególnie Cię poruszyła?
Było jedno, wielkie zaskoczenie. Wydawało mi się, że dobrze znam dorobek Stefana Lewandowskiego jako wuefisty z „Kaspra”, miłośnika łyżwiarstwa, inicjatora koszykarskiego memoriału Bączkowskiego, tymczasem okazało się, że to był gość, bez którego Cuiavia w latach 60. nie mogła sobie poradzić. To on w trybie awaryjnym został jej trenerem i wprowadził do zespołu hurtowo szkolonych przez siebie wcześniej juniorów, a zespół nagle zaczął odnosić niesamowite sukcesy. Jakiś rok temu odwiedziłem go w domu. To niesamowicie skromny, pogodny człowiek. Aż żałuję, że chodziłem do „Mechana” i mnie nie trenował. Myślę, że fajnie by było, gdyby jego uczniowie odwiedzili go czasem. Ma problemy z chodzeniem, ale na pewno się ucieszy. Kiedy opowiadał o swojej pracy w szkole, w jego oczach widać było błysk pasji. Ale też przygasł, kiedy przyznał, że ostatnio nie ma okazji sobie porozmawiać…
Która z anegdot zawartych w II tomie najbardziej Cię rozbawiła lub zaskoczyła?
Moją ulubioną jest ta bydgoska, dotycząca niejakiego Kaczmarka, który zaczął grać w bydgoskim Gryfie, a działacze uwierzyli, że mają do czynienia z zawodnikiem poznańskiego Lecha. Prawda okazała się trochę inna (śmiech) Jeśli chodzi o ściśle lokalne podwórko, to historia działaczy w Rojewie, którzy przehulali pieniądze na klubową działalność to absolutny top. No i anulowany mandat Milicji Obywatelskiej dla Piasta Złotniki Kujawskie, którego piłkarze i działacze jechali w ośmiu osobową Warszawą.
Czy podczas zbierania materiałów trafiłeś na fakty, które Twoim zdaniem powinny być szerzej znane – a dziś są niemal zapomniane?
Jest tego mnóstwo. Nikt już nie pamięta, że istniał taki klub jak Unia Szymborze. Był też LZS Jacewo, a z relacji prasowych wynika, że w pewnym okresie miał nawet sekcję pięściarską! Myślę, że warte utrwalenia powinny być słynne mecze, które zdarzało się rozegrać Cuiavii Inowrocław – z Legią Warszawa, Wisłą Kraków czy Ruchem Chorzów. No i niesamowity mecz ligowy z Pomorzaninem Toruń, który „zieloni” wygrali, przegrywając do przerwy 0:3. Ale właśnie dlatego powstała ta książka – żeby można było przeczytać, jak kiedyś nasze kluby potrafiły postawić się „wielkim”. Bo co jest teraz, to widać. Oczywiście, w pamięci inowrocławskich kibiców są spotkania Goplanii z Lechem Poznań, Pogonią Szczecin, ŁKS Łódź czy Legią Warszawa. Ale to są lata 80. Te mecze i wiele innych będą w tomie III.
II tom kończy się na 1969 roku – czy planujesz kontynuację, która obejmie kolejne dekady kujawskiej piłki?
Już pisząc część pierwszą, zbierałem materiały do kolejnych. To znaczy, początkowo chciałem wszystko zmieścić w jednym tomie. Byłem potwornie naiwny! (śmiech) Jakieś 5-6 lat temu doszedłem do wniosku, że jeśli chcę opisać wszystko dokładnie (a chciałem), to musi być podzielone na części. Pierwsza dotyczyła okresu międzywojennego, druga – od 1945 do 1969 roku, a trzecia będzie kończyła się około 2000 r. Czwarta będzie do czasów współczesnych. Każdy tom będzie miał inny kolor. Drugi jest zielony, bo najwięcej jest o Cuiavii. Trzeci będzie pewnie niebieski, bo prymat wtedy dzierżyła Goplania. A czwarty? Nie wiem. Może czerwony jako kolor kartki dla tego wszystkiego, co dzieje się we współczesnej piłce nożnej w regionie? Albo czarny jako wyraz dezaprobaty dla korupcji w Unii Janikowo? Powiem Tobie, że będąc jeszcze dziennikarzem, miałem okazję przeglądać akta sprawy Unii. Aż żal tych wszystkich wspaniałych kibiców, którzy tak cieszyli się z tamtych sukcesów.
Jak wyglądał proces docierania do unikatowych zdjęć i wycinków prasowych – czy pomoc lokalnych kibiców i rodzin zawodników była kluczowa?
Podstawą była lokalna prasa. Tutaj wielki ukłon w stronę pracowników inowrocławskiej biblioteki, a zwłaszcza dla Szymona Łysiaka i wcześniej pracującej tam Justyny Kurowskiej. Oni bardzo pomagali mi przy pracy, czasem z własnej inicjatywy podrzucając ciekawe wydawnictwa. Choć ze śmiechem do dziś wspominam rozmowę w czytelni z panią Justyną, która w czasie trwania ostatnich mistrzostw świata w Katarze wyraźnie mi współczuła, a może nawet zaczynała wątpić w mojego „nosa” do piłki, gdy w rozmowie prowadzonej na początku turnieju przyznałem, że oprócz Polski, od zawsze kibicuję Argentynie, a ta przegrała na inaugurację z Arabią Saudyjską. Stwierdziła, że „chyba smutno mi będzie” (śmiech)
Co do lokalnych kibiców, pytali i starali się pomagać, jak mogli. Podrzucali tropy, jakieś wycinki. Zadziwiła mnie reakcja jednego z facebookowych profili, który opublikował kilka fajnych zdjęć, których nie miałem. Gdy zapytałem, czy jest możliwość dotarcia do oryginałów i skopiowania, odpowiedziano, że nie. No trudno, nie narzucałem się.
Jeśli chodzi o kwestie zdjęciowe, najcenniejsze były stare klubowe kroniki, choć pewnie nie do wszystkich dotarłem oraz rodziny zawodników, od których wypożyczałem albumy z rodzinnymi zdjęciami i po skopiowaniu interesujących mnie obrazów, oddawałem. Pochwalę się, że jestem prawdziwym specjalistą w dziedzinie rozmontowywania dawnych albumów zdjęciowych na pojedyncze strony, bo skanowanie fotografii z nich przewracając pojedyncze strony daje mizerne efekty. Później złożę to tak, jakbym był introligatorem (śmiech)
Wspominasz, że książka to nie tylko dane, ale również podróż przez emocje – czy któraś historia wzbudziła szczególnie silne emocje podczas pisania?
To może głupie, ale przeglądając chronologicznie gazety zaczynałem podświadomie emocjonować się kolejnymi wynikami naszych zespołów. Patrzyłem na sytuację w tabeli, zastanawiałem się nad siłą kolejnego rywala, a następnie dochodziłem do poniedziałkowego wydania gazety, dajmy na to z kwietnia 1967 roku i widziałem, że… to była dobra kolejka dla naszych, bo w okręgówce wygrały zarówno Goplania, jak i Cuiavia, a w Klasie A Unia Janikowo utrzymała się na fotelu lidera, a Notecianka Pakość wywiozła cenny remis. To fajna zabawa i polecam czytelnikom II tomu, bo opowieść o kolejnych sezonach staram się właśnie prowadzić mecz po meczu.

Jak zareagowali dawni piłkarze, ich rodziny czy lokalni działacze, gdy dowiedzieli się, że ich nazwiska trafiły na karty publikacji?
Niestety, większość opisywanych w II tomie piłkarzy już nie żyje. Jeśli chodzi o tych, z którymi miałem okazję rozmawiać, to było widać, że wszyscy cieszyli się, że mogą opowiedzieć o tamtych latach. Bo o dawnych czasach młodzież nic nie wie i nie interesuje się tym, co było. Możliwe że wielu wnuków z lekceważeniem lub niedowierzaniem słucha opowieści starszych panów o tym, że byli prawdziwymi bohaterami swoich klubów, a wszyscy mieszkańcy emocjonowali się niedzielnymi meczami ligowymi, na które „waliły” tłumy. Pan Bogdan Legumina, kiedy go odwiedziłem, zaprosił swojego wnuka, żeby posłuchał opowieści dziadka. A przyznać trzeba, że dziadek miał o czym opowiadać, bo mało kto miał takie „kopyto” jak Legumina II.
Twoje publikacje obejmują szeroki obszar Kujaw Zachodnich – czy któreś z miast lub klubów szczególnie Cię zaskoczyły bogactwem swojej historii?
Zaskakujące były informacje dotyczące wspomnianej Unii Szymborze oraz wielu LZS-ów, o których bogatej przeszłości pewnie mało kto wiedział. Choćby Rojewice, którym poświęciłem odrębną notkę, czy Błękitni Cieślin, którzy awansowali do Klasy A, a dla klubu wiejskiego było to zjawisko tak często jak gra polskiego klubu w Lidze Mistrzów. (śmiech) Zaskakująca była dla mnie informacja o innej, niż powszechnie używana, dacie założenia Goplanii Inowrocław. Oczywiście, kibice i klub zrobią z tym, co uważają za słuszne, ale fakty są takie, że był to nie maj, a sierpień.
Było też kilka spoza Kujaw Zachodnich, które zaskoczyły mnie poziomem w latach 60. – Orlęta Aleksandrów Kujawski, Unia Wąbrzeźno, czy kluby grudziądzkie.
Co powiedziałbyś młodszym pokoleniom – dlaczego warto sięgnąć po książkę o futbolu sprzed kilkudziesięciu lat?
Moja żona jest psychologiem i gdy czasem opowiada mi o tym, czym interesuje się obecna młodzież, to nie jestem pewien, czy jakiekolwiek słowa byłyby w stanie tę młodzież zachęcić. Może, gdybym wywołał jakiś skandal, albo został tym, no… influencerem? Ale chyba za stary jestem na układanie rapowych nawijek o kujawskim futbolu do kradzionych bitów. (śmiech) Choć akurat na rynku muzycznym, głównie reggae, mam tylu znajomych muzyków i producentów, że na pewno dostałbym od nich mnóstwo tak tłustych bitów, że oponentom z wrażenie zjechałyby na dół nie tylko skarpety, ale i getry z ochraniaczami. (śmiech) A już poważnie, to wiem, że w Inowrocławiu i okolicach jest mnóstwo dzieciaków kochających piłkę nożną. Co prawda, wielu z nich na koszulkach ma Yamala, Mbappe czy Haalanda, ale wiem, że dla wielu z nich takim prawdziwym, bo na wyciągnięcie ręki, autorytetem jest ich tata. Gdy tata im opowie, że były czasy, że nie było w sklepach korkotrampków, tylko Lauter na stadionie miejskim wkręcał cuiavistom kołki do „kolarek” – takich butów, albo że grano systemem z dwoma obrońcami i czterema napastnikami, albo że Goplania miała barwy czerwono-zielone, to czasem sięgną po moją książkę, pooglądają zdjęcia, zerkną na tabelę. To już będzie spory sukces. Bo to jednak pozycja skierowana do ludzi starszych. Gdybym obierał za cel młodych, pewnie prowadziłbym blogaska (śmiech)
No i zachęcam ojców do propagowania wśród młodzieży koszulek lokalnych klubów, albo mniej topowych zawodników. Mój 7-letni syn ma reprezentacyjną Diego Maradony i klubową Alexisa Mac Allistera! Choć ostatnio podejrzanie często wspominał o Ronaldo, ale mu rzekłem, że on jest już za stary (śmiech)
Dziękujemy za tę wyjątkową podróż w czasie. Kolejne tomy już czekają, by odkryć przed nami jeszcze więcej piłkarskich historii z Kujaw Zachodnich. Historię Kujawskiego Futbolu tom II: 1945-1969 zakupić możecie w Muzeum im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu, w Antykwariacie przy ul. Kościelnej 6 w Inowrocławiu oraz na portalu Allegro.pl w tym miejscu.

