Sportowa Pogadanka tym razem z zawodnikiem, który przez dziewięć lat był jednym z symboli Cuiavii Inowrocław. Wiktor Majchrzak, były kapitan biało-zielonych, obecnie występujący w barwach Noteci Łabiszyn, w doliczonym czasie gry przesądził o zwycięstwie swojej nowej drużyny w meczu przy ul. Wierzbińskiego. W rozmowie opowiada o emocjach przed spotkaniem, wspomnieniach z lat spędzonych w Inowrocławiu i życiu po transferze.
Wiktor, po dziewięciu latach spędzonych w Cuiavii Inowrocław stanąłeś dziś po raz pierwszy naprzeciwko swojego byłego klubu. Jakie emocje towarzyszyły Ci przed tym spotkaniem?
Dokładnie to już drugi raz zagrałem na tym stadionie w roli gościa i z obydwu tych pojedynków wychodziłem zwycięsko. Pierwszy raz w 2020 roku podczas rocznego rozbratu z Cuiavią, grając w Sportisie Łochowo – wygraliśmy wtedy 3:0. Z pewnością nie jest to zwykły mecz, mogę powiedzieć, że myślałem o nim przez cały tydzień. W głowie układał się też scenariusz ze zdobyciem bramki. Cuiavia to klub, w którym zaczynałem swoją seniorską przygodę i przez blisko dziewięć lat dojrzewałem piłkarsko, więc zawsze będę miał sentyment do tego miejsca.
Wielu kibiców pamięta Cię jako kapitana Cuiavii, lidera na boisku i poza nim. Jak się gra przeciwko drużynie, w której zostawiło się tak dużą część swojej kariery?
Jeśli tak zostałem zapamiętany, to świetnie to słyszeć i bardzo mi miło. Przez te wszystkie lata starałem się dawać z siebie maksimum – jako zawodnik na boisku, trener przy ławce, jak i w organizacyjnych sprawach klubowych. W klubie doszło do dużej ilości zmian – od zawodników, przez trenera, po zarząd. Sentymentów na boisku nie było, bo szczerze mówiąc w obecnej drużynie gra tylko jeden zawodnik, z którym dzieliłem szatnię dłużej niż dwa sezony – obecny kapitan Ariel Jastrzembski. Nie liczę oczywiście szwagierka.
W doliczonym czasie gry zdobyłeś bramkę, która dała Noteci Łabiszyn zwycięstwo. Co czułeś w momencie, gdy piłka wpadła do siatki?
Może dziwnie zabrzmi, ale pewnego rodzaju ulgę, że te trzy punkty pojadą do Łabiszyna. Mecz mieliśmy pod kontrolą, wygrywając 0:2. Nie bez powodu mówi się, że to najniebezpieczniejszy wynik. Cuiavia już odrabiała takie straty z Brodnicą i tym razem też im się udało. Na pewno duża w tym zasługa duetu trenerskiego Milewski–Stolarski, bo po przerwie było widać dużą poprawę w zakładaniu pressingu przez biało-zielonych.
Czy miałeś wątpliwości, jak się zachować po tym golu? Wielu zawodników w podobnej sytuacji rezygnuje ze świętowania.
Od samej zbiórki przedmeczowej po rozgrzewkę koledzy śmiali się, że dzisiaj strzelę i uniosę ręce w geście przeproszenia. Można powiedzieć, że wykrakali tą bramkę. Jednak gdy przesądza się o wyniku meczu w doliczonym czasie gry, to nie myśli się komu tę bramkę się zdobyło.
Jak przyjęli Cię dziś kibice i byli koledzy z Cuiavii? Było więcej sportowej rywalizacji czy jednak sentymentów?
Tak jak wspomniałem wcześniej, to kompletnie inna personalnie drużyna, więc większych sentymentów nie było. Jeśli chodzi o kibiców, to trybuny są dość daleko od boiska i nie słyszałem ani nic negatywnego, ani pozytywnego.
Przejście z Cuiavii do Noteci Łabiszyn to spora zmiana. Co zadecydowało o tej decyzji i jak się odnajdujesz w nowym zespole?
Nie było łatwo podjąć taką decyzję. Dużą część życia zostawiłem w biało-zielonych barwach. Jednak w lutym urodził mi się syn i chciałem zdobyć dla niego jak najwięcej swojego czasu i uwagi. Doszła jeszcze budowa w gminie Łabiszyn, tak więc wybór Noteci nie był przypadkowy. Klub ten od pięciu lat regularnie robił podchody w okienkach transferowych, więc można powiedzieć, że wytrwałość im popłaciła. Swoją małą cegiełkę dołożyły też sprawy organizacyjne w Cuiavii, przez które było sporo odejść z klubu. W Noteci mam duże grono swoich wieloletnich znajomych – z Raczkowskim grałem w juniorach Chemika, a z Cistowskim, Słowińskim i Bagińskim mieszkaliśmy w tej samej bursie. Dzięki temu miałem o wiele płynniejsze wejście w drużynę. Sam też jestem osobą, która z łatwością nawiązuje nowe relacje.
W Inowrocławiu oprócz gry zajmowałeś się też szkoleniem młodzieży. Czy planujesz kontynuować tę ścieżkę trenerską w przyszłości?
To była właśnie najcięższa decyzja – zostawić mój wspaniały rocznik 2015. Poczynania chłopaków śledzę na bieżąco i zaraz po meczu udałem się na sztuczne boisko, gdzie rozgrywali mecz z liderem tabeli APR Lampart. Chyba podziałałem motywująco, bo ze stanu 1:1 wygrali 3:1. Obecnie wstrzymałem się z prowadzeniem grup młodzieżowych ze względu na syna i budowę – wiem, że nie mógłbym tego robić z pełnym zaangażowaniem, a jeśli tego brakuje u trenera, to krzywdzi się wówczas dzieci.
Jako były kapitan Cuiavii masz pewnie swoje spostrzeżenia na temat obecnej drużyny. Jak oceniasz ich potencjał i styl gry w tym sezonie?
Jest to drużyna, która dobrze gra w defensywie, nie przegrywa meczów wysoko – najczęściej różnicą jednej bramki, jednak brakuje trochę jakości w ofensywie. Potwierdza to fakt, że Ariel jest chyba najlepszym strzelcem drużyny, a gra na środku obrony. Przez złą otoczkę, która ciągnie się od zimy, ciężko było sprowadzić zawodników z regionu, dlatego klub ratuje się zagranicznymi zawodnikami. Czy da to efekt – zobaczymy na koniec sezonu. Pozostało jeszcze wiele kolejek, więc wszystko jest możliwe.
Wiele osób mówi, że mecz z byłym klubem to coś więcej niż zwykłe spotkanie ligowe. Czy dla Ciebie to też było coś wyjątkowego, czy raczej podszedłeś do tego jak do każdego innego meczu?
Był to już mój drugi mecz przeciwko Cuiavii i to ten pierwszy w 2020 wywoływał większe emocje. Pewnie dlatego, że wówczas całą szatnię znałem już bardzo długo. Pamiętam, że wtedy Brzósti i Kapi moich nóg nie oszczędzali. To był też sezon, w którym nie było mnie w klubie, zakończony spadkiem – utrzymanie przyszło po wycofaniu Legii Chełmża. Mam nadzieję, że taki scenariusz nie powtórzy się w tym sezonie.
I na koniec – gdybyś miał powiedzieć kilka słów do kibiców Cuiavii, z którymi byłeś związany przez tyle lat – co byś im dziś przekazał?
Chciałbym im podziękować za wszystkie lata, w których bywało różnie – walczyliśmy o różne cele, o utrzymanie czy awans – ale zawsze w większym lub mniejszym stopniu czułem wsparcie. Obecnie klub jest w dużej przebudowie, więc życzę im wytrwałości i wyrozumiałości w tym okresie. Nie powiedziałem też „żegnajcie”, a raczej „do zobaczenia”. Mam dopiero 27 lat, a w piłce różne historie się zdarzają.
Wiktor Majchrzak, były kapitan Cuiavii Inowrocław, dziś reprezentuje barwy Noteci Łabiszyn, ale nie ukrywa, że Inowrocław zawsze pozostanie dla niego ważnym miejscem. Choć sportowo drogi się rozeszły, szacunek i sentyment do dawnych barw pozostały.
