Mikołaj Grod

„Nie poddawaj się. Rób swoje i walcz” – Mikołaj Grod mówi, jak sport kształtuje charakter

Przez lata był jednym z filarów inowrocławskiej Noteci. Grał twardo, walczył do końca, wrócił po ciężkiej kontuzji i… zrobił coś jeszcze ważniejszego – zakończył karierę na własnych zasadach. O emocjach związanych z końcem sportowej przygody, o tym, co zostaje w człowieku po latach grania i dlaczego dziś jego nową “drużyną” jest rodzina – rozmawiamy z Mikołajem Grodem.

SportowyInowroclaw.pl: Mikołaj, nie owijając w bawełnę – trudno chyba zamknąć taki rozdział jak sportowa kariera?

Mikołaj Grod: Oj, wiadomo. Kiedy poświęcasz tyle lat koszykówce, to nie da się tak po prostu powiedzieć: „dobra, koniec”. Ten ostatni mecz – wiedząc, że to już naprawdę ostatni – wywołuje ogromne emocje. Ale wiesz co? Ja tę decyzję podjąłem świadomie, na spokojnie. I dlatego mogłem zejść z boiska z uśmiechem. Bez żalu.

Jest jakiś moment, który zostanie z Tobą na zawsze? Nie pytam o statystyki.

Powrót po kontuzji. I nie tylko dlatego, że było ciężko. To był czas, który wiele mnie nauczył – o sobie, o cierpliwości, o tym, jak bardzo chcę wrócić. I wróciłem. Pomogłem Noteci awansować do I ligi. To był mój cel. Osiągnąłem go i z czystą głową mogłem zakończyć tę przygodę.

Zdradź – kiedy naprawdę poczułeś, że „już nie grasz”?

Gdy ruszył nowy sezon, a ja… siedziałem na trybunach. (śmiech) Serio – to było dziwne uczucie. Inna perspektywa, inne emocje. Ale z czasem się z tym oswoiłem. Dziś już wiem, że to moje nowe miejsce.

A polska koszykówka – zmieniła się od Twoich początków?

I to bardzo. Gra jest szybsza, bardziej fizyczna. Zawodnicy są bardziej świadomi – trenują indywidualnie, dbają o ciało, podchodzą do sportu profesjonalnie nawet na niższych poziomach. Kiedyś się „rozbiegiwało” na przygotowaniach, dziś większość już wtedy ma formę.

Czego brakuje Ci najbardziej? Rywalizacji, kibiców?

Zdecydowanie tej adrenaliny meczowej. Tego napięcia, emocji, krzyku z ławki, dopingu z trybun. To jest coś, czego nie da się odtworzyć nigdzie indziej. No i tej koszykarskiej codzienności – choć przyznam, że poranne treningi potrafiły czasem zmęczyć. (śmiech)

To teraz pytanie, które wielu pewnie zaskoczy – co teraz robisz?

Pracuję jako żołnierz – to już się działo jeszcze podczas ostatnich sezonów. A prywatnie? Biegam. Tak po prostu. Mój brat mnie namówił, żeby spróbować startu w zawodach i… wciągnęło mnie. Bieganie daje wolność. A przy okazji – forma się trzyma.

Zostajesz przy koszu w jakiejś formie – trener, mentor, działacz?

Szczerze? Nie nadaję się na trenera – i dobrze o tym wiem. (śmiech) Działacz? Też raczej nie. Zbyt dużo trzeba mieć cierpliwości i zdolności organizacyjnych. Dziś skupiam się na czymś innym – razem z żoną wychowujemy naszego synka. To jest moja nowa drużyna.

A jednak coś z tego sportu pewnie zostało. Wartości, przyzwyczajenia?

Pewnie! Koszykówka nauczyła mnie, że cel to nie wszystko – liczy się droga do niego. Dała mi dyscyplinę, nauczyła radzić sobie z porażkami. To wszystko dziś przydaje się w codziennym życiu – w pracy, w rodzinie, w relacjach.

Gdybyś miał powiedzieć jedno zdanie młodszym zawodnikom – takie, które sam chciałbyś usłyszeć na początku…

Nie poddawaj się. Rób swoje. Trenuj ciężko, ale mądrze. Słuchaj ludzi, którzy wiedzą więcej. Wyciągaj wnioski. I – co najważniejsze – jeśli czegoś naprawdę chcesz, to walcz o to. Bez względu na to, ile razy trzeba będzie wstać z parkietu.

Dziękuję za tę rozmowę, za lata gry i za to, że zawsze byłeś jednym z tych, co zostawiają serducho na parkiecie.

Foto. KSK Noteć Inowrocław

Udostępnij ten artykuł
0
Napisz komentarz do artykułux
Obserwuj nas na Facebooku